Już w wakacje łatwo było dostrzec, że w Bukówcu coś się święci. Na początkach wsi pojawiły się duże tablice informujące o zjeździe bukówczan. Murarze stawiali płot i układali bruk przy czerwonej szkole.
Jednak prace przygotowawcze pełną parą ruszyły po rozpoczęciu roku szkolnego. W środę ktoś malował 3-metrowe rzeźby grajków w centrum Bukówca. Dzieci do szkoły szły z motykami i jeszcze w czwartek męczyły się z chwastami, które miały być usunięte z boiska do gry w piłkę ręczną. Też w środę noc zastała kilkunastu mężczyzn zakładających zegar na wieży strażackiej.
W piątek i w sobotę w szkole wrzało jak w ulu. Każda para rąk przydała się do pracy. Nauczyciele, uczniowie, rodzice zapinali zjazd na ostatni guzik.
Długo oczekiwany dzień
Powodzenie imprez plenerowych w znacznym stopniu zależy od pogody. Poranne, niedzielne słoneczko mówiło jedno – zjazd musi się udać! Spotkanie bukówczan zaczęło się bardzo oficjalnie. Po południu, kilka godzin po uroczystej mszy świętej, wszyscy zebrali się pod słynną czerwoną szkołą, żeby odsłonić tablicę ku czci małych strajkujących, którzy w latach 1906-1907 nie wyrzekli się polskości. Organizatorzy zdawali sobie sprawę z tego, że dla większości ludzi część festynowa będzie atrakcyjniejsza niż odsłonięcie pamiątkowej tablicy. Nie spodziewali się dużej frekwencji. A tutaj – ku zdziwieniu wszystkich – przyszły rzesze ludzi. – Myślałam, że zmieścimy się wszyscy na chodniku, a okazało się, że nawet ulica była zapełniona – mówi dyrektor Zespołu Szkół w Bukówcu Górnym, Zofia Dragan. Ta duża frekwencja potwierdza słowa wójta Gminy Włoszakowice, że „to tutaj kultywuje się patriotyzm, pamięć o historii”. Wszyscy swoim przybyciem chcieli podziękować za bohaterską postawę uczniów bukówieckiej szkoły, postawę, której nie muszą się wstydzić.
A później było już mniej oficjalnie. Zanim nastąpiło odsłonięcie zegara, sołtys wsi, Teofil Dudzik, z księdzem kanonikiem Janem Górnym posadzili drzewko. Co prawda kapela w tym czasie przygrywała „Rośnie dąb nad wodą, listka mu się chwieją”, ale posadzony został buk – drzewko dla bukówczan tak ważne, że musiało znaleźć się w herbie wsi.
Jazda żółwikiem
Dokładnie o 14.58 nastąpiło odsłonięcie zegara na wieży strażackiej. Na 17 m wysokości wzbił się kosz z wójtem Gminy Włoszakowice, Stanisławem Waligórą, na czele, który symbolicznie zwiesił z zegara biało-czerwoną wstążkę.
- Przed wjazdem wójt mówi do mnie i Rysia Lipowego: A może byście sami pojechali? Bo ja będę miał cały dzień z głowy. Ostatnio jechałem taką drabiną w Lesznie i było mi bardzo niedobrze. A ja wójtowi na to: Proszę mi zaufać. Poprowadzę drabinę tak, jak dziewczynę do ołtarza – mówi operator kosza, Krzysztof Poprawski. Delikatnie, żółwikiem, czyli bardzo wolno, wjechali na górę. – Wójt nawet się nie zorientował, że już byliśmy przy zegarze. Był pod wrażeniem płynności jazdy. Jeszcze po całej imprezie mi dziękował – dodaje Krzysztof Poprawski.
Wszyscy uczestnicy zjazdu podziwiali samochód-drabinę, który ubogacił zjazd dzięki inicjatywie miejscowych strażaków. Bukówczanie na co dzień stykają się ze swoim wysłużonym samochodem strażackim, który czasami jak jest potrzebny, nie odpala. A tutaj takie cacko. Leszczyński samochód-drabina wydaje się bardzo bogaty, a w rzeczywistości jest to jeden z biedniejszych samochodów produkowanych w Niemczech. Bo był on wykonany właśnie w tym kraju i kosztował, bagatela, 180 tys. zł! Swój chrzest samochód miał w ostatni Nowy Rok. – Wysuw drabiny to 37m. Mało, ale na ostatnie piętro w Lesznie starczy – komentuje Krzysztof Poprawski, zawodowy strażak.
Uczestnicy zjazdu mieli możliwość wjazdu koszem i podziwiania Bukówca z góry. Oczywiście nie wszystkim się to udało, bo chętnych było zdecydowanie więcej, niż pozwalały na to fizyczne możliwości. Jednak i tak wjechało zdecydowanie więcej osób niż było w planie (na początku mówiło się o 2 członkach bukówieckich organizacji). Widoki były rewelacyjne. – Wszystko o Bukówcu wiedziałem, ale z tej wysokości go jeszcze nie widziałem – mówił zachwycony Stanisław Malepszak.
Długo oczekiwany dzień
Powodzenie imprez plenerowych w znacznym stopniu zależy od pogody. Poranne, niedzielne słoneczko mówiło jedno – zjazd musi się udać! Spotkanie bukówczan zaczęło się bardzo oficjalnie. Po południu, kilka godzin po uroczystej mszy świętej, wszyscy zebrali się pod słynną czerwoną szkołą, żeby odsłonić tablicę ku czci małych strajkujących, którzy w latach 1906-1907 nie wyrzekli się polskości. Organizatorzy zdawali sobie sprawę z tego, że dla większości ludzi część festynowa będzie atrakcyjniejsza niż odsłonięcie pamiątkowej tablicy. Nie spodziewali się dużej frekwencji. A tutaj – ku zdziwieniu wszystkich – przyszły rzesze ludzi. – Myślałam, że zmieścimy się wszyscy na chodniku, a okazało się, że nawet ulica była zapełniona – mówi dyrektor Zespołu Szkół w Bukówcu Górnym, Zofia Dragan. Ta duża frekwencja potwierdza słowa wójta Gminy Włoszakowice, że „to tutaj kultywuje się patriotyzm, pamięć o historii”. Wszyscy swoim przybyciem chcieli podziękować za bohaterską postawę uczniów bukówieckiej szkoły, postawę, której nie muszą się wstydzić.
A później było już mniej oficjalnie. Zanim nastąpiło odsłonięcie zegara, sołtys wsi, Teofil Dudzik, z księdzem kanonikiem Janem Górnym posadzili drzewko. Co prawda kapela w tym czasie przygrywała „Rośnie dąb nad wodą, listka mu się chwieją”, ale posadzony został buk – drzewko dla bukówczan tak ważne, że musiało znaleźć się w herbie wsi.
Zegar poświęcony
- Wobec czasu istnieją dwie postawy: niewiary – czas jest mój, zależy tylko ode mnie, i wiary – czas należy do Boga. On da mi go wystarczająco dużo. Oby wam nigdy nie zabrakło czasu – piękne słowa do wszystkich uczestników zjazdu skierował proboszcz Marek Kantecki, który wcześniej zegar poświęcił. - Dobrze, że mamy ten zegar, bo do tej pory chodziliśmy z głowami zwieszonymi ku dołowi. A teraz będziemy mieli okazję popatrzeć w górę – dodał. I miał rację, bo ludzie tak przyzwyczaili się patrzeć w ziemię, że nawet nowo zawieszonego zegara nie zauważyli. I do tej pory jakoś jeszcze o nim zapominają.
Zegar na razie nie wydaje dźwięków, bo mechanizm nie zdał egzaminu na bukówieckiej wieży strażackiej. Musi być zmieniony cały system dzwoniący.
- Będzie dzwonił na pewno, tylko nie chcemy działać pochopnie. Takie zmiany mechanizmu są kosztowne, ale przede wszystkim chcemy, żeby było to precyzyjnie zrobione. Wierzę w skuteczność działania fachowców – mówi Zofia Dragan. Oświetlenie zegara także krótki czas nie działało. Zostało zdemontowane z powodu braku włącznika czasowego. Po kilku dniach oświetlenie z włącznikiem zostało założone.
Festyn czas zacząć
Tak napiętego programu nie było jeszcze na żadnym festynie szkolnym. Niektórzy śmiali się, że mają rozdwojenie jaźni. Rzeczywiście trudno było się zdecydować na jedną z wielu równorzędnych atrakcji. Na boisku szkolnym występy licznych zespołów bukówieckich, w szkole pokazy slajdów, starych filmów dokumentalnych, wystawy, kawiarenki.
Jedni nie wiedzieli, na jaką atrakcję się zdecydować, inni chcieli być na wszystkim, nie byli dokładnie na niczym. Jeszcze inni dopiero po zjeździe dowiedzieli się, że działo się coś jednocześnie na boisku i w szkole.
Bukanty
Przepis na bukanta:
- ?eby bukanty mogły powstać, potrzebujesz szablonów. Zasada jest jedna – muszą być one pięć razy większe niż monety, jakie chcemy uzyskać, i muszą być wykonane w lustrzanym odbiciu.
- Jak już masz szablony, to...musisz znaleźć kogoś, kto na podstawie szablonów zrobi stemple.
- Jak już masz stemple, to...musisz znaleźć materiał do bicia monet. Dobra jest miedź.
- Jak już masz materiał, to...musisz znaleźć kogoś, kto ma wielotonową prasę do bicia monet. Na pewno nie uda ci się wybić ich młotkiem.
- Sprawa kardynalna – musisz być bogaty lub mieć sponsora, bo wykonanie samych stempli kosztuje 1600zł.
Dzięki Bogu organizatorzy zjazdu w Bukówcu znaleźli sponsora. Był nim Metalplast z Leszna. To od nich pochodził wszelki materiał i prasy do bicia monet. Samo wybicie ich trwa krótko – godzina, dwie. Ale praca poprzedzająca ich wybicie jest bardzo mozolna.
Wybicie monet nie zawsze kończy się sukcesem. Przekonali się o tym bukówczanie.
– Stemple są już gotowe, a tutaj się okazuje, że prasa 5-tonowa odmawia posłuszeństwa. W ogóle nic się nie odbija. Na szczęście dyrektor Metalplastu udostępnił prasę 45-tonową i po godzinie zaczęły wychodzić prawdziwe bukanty – opowiada Krzysztof Poprawski, konstruktor szablonów. – I znowu niespodzianka! Przy wybijaniu pieniędzy miedzianych okazało się, że materiał jest za twardy. No to go z powrotem do pieca. Miedź została nagrzana do białości, później szybko schłodzona, bo wtedy pęcznieje i robi się miękka. I dopiero wtedy szła na prasy - dodaje.
Wybitych było 300 bukantów, zostało 30. Co może wydać się dziwne – lepiej schodziły droższe bukanty – te miedziane, z którymi było więcej problemu.
Flaga
Biała. Wymiar: 70cm na 1,10m. Na niej umieszczony herb Bukówca i nazwa miejscowości. Z nią też były „chodzki-klocki”. Na początku miało być ich sto. Myślano, że jedna będzie kosztować 8-10zł, no i się rozejdzie po Bukówcu jak ciepłe bułeczki. Jak się później okazało, wyprodukowanie takiej flagi to kwota rzędu 50 zł. Ze względu na taką cenę komitet organizacyjny zamówił 10 flag. Mieszkańcy nie mieli możliwości jej nabyć.
Mecz „złotych drużyn”
Na boisko wyszło 15 mężczyzn – 7 w zielonych koszulkach, 7 w czerwonych. Jeden mężczyzna był w białej, a pod nią szelki – nieodłączny element garderoby pana Antoniego Kaczmarka, niedzielnego sędziego. Jedni smukli, wyprostowani. Inni z lekkim bądź też zaawansowanym brzuszkiem. Ale biegać każdy może. Nawet sędzia z brzuszkiem największym.
- Mieliście wcześniej w ręku piłkę? – sędzia pyta zawodników.
- Nie
- To co wy tu robicie? Jak chcecie grać?
Mecz się zaczął. Okazało się, że zawodnicy robili swoje – grali jak w młodości – zawzięcie, energicznie. Były ostre faule i upadki. Panowie rzucali się po piłkę, jakby grali o mistrzostwo województwa. Schodzili z boiska brudni, spoceni, obtłuczeni, obolali. I radośni. Najbardziej szczęśliwy był ówczesny trener męskiej drużyny w piłkę ręczną i niedzielny sędzia.
- Płakać mi się chce, jak na nich patrzę. Widzicie państwo, jak wspaniale chwytają piłkę? Niczego nie zapomnieli – mówił Antoni Kaczmarek.
- Grało się świetnie. Mimo tego, że po 20 latach. Pogoda dopisała, boisko przygotowane rewelacyjnie. Jestem pozytywnie zaskoczony, że udało nam się zebrać w takim składzie. Pierwsza siódemka, która w 83 r. miała wicemistrzostwo województwa. Wszyscy przyjechali, nie zawiedli. Wystarczyło słowo – przyznał Tomek Nowak, były wuefista w Bukówcu Górnym.
Zawodnicy byli wspaniali. Grali z prawdziwym poświęceniem. To nic, że następnego dnia nie mogli wyczołgać się z łóżka, że przez kilka kolejnych dni chodzili na czworakach.
- Jurek trzy dni chodził obolały. Mówił, że chyba przepuklinę dostał. Amolem się smarował, żeby mniej bolało – mówią Jan i Maria Śliwa o swoim synu.
Był to mecz wyjątkowy. Wyjątkowy, bo nikogo nie interesował jego wynik. Ale dla formalności – wygrali ZIELONI – 11:7.
Wspomnienie
Kto choć trochę zna pana Antoniego Kaczmarka, ten wie, że może on mówić godzinami. Podobnie było, jak podeszłam do niego w przerwie meczu. I pewnie rozmawiałby ze mną dłużej, gdyby nie fakt, że miała się zacząć druga połowa wielkiego widowiska.
Pan Antoni Kaczmarek – jest jednym z 16 nauczycieli w rodzinie. Mówi, że „ma fioła na punkcie muzyki”. Jest też zapaleńcem sportowym. W czasach okupacji trenował piłkę ręczną, nożną, pływanie. Dyrektorując w bukówieckiej szkole (w latach 1972-1985), był trenerem męskiej drużyny w piłkę ręczną oraz założycielem 40-osobowego zespołu dzwonków.
- Ktoś napisał list do Warszawy do ministra, że za mało się dzieckiem opiekujemy – wspomina Antoni Kaczmarek. - Przyjechała komisja z Warszawy, starszy wizytator i jeszcze pięć osób . I mówię do pani wizytator: Proszę pani, w tej chwili nie mam czasu z panią porozmawiać, bo idę na lekcję W-F. Wolny będę za dwie godziny. Proszę pani, ja nie mam nauczyciela, który mógłby mnie zastąpić, a zdrowie dzieci jest ważniejsze, niech się pani nie gniewa, ale nawet od pani. Poszedłem na lekcje. Za tydzień dostałem telefon od ministra, który chciał się dowiedzieć, co to za dyrektor, dla którego dzieci są najważniejsze. Ważniejsze od wizytatora. Musiałem pojechać do Warszawy. A tam niespodzianka! Dostałem talon na malucha, tego zielonego, którym do dziś jeżdżę. Ja nie mogę tego samochodu sprzedać, bo on jest od ministra. 23 nauczycieli z Polski dostało malucha, a wśród nich byłem ja! Taką dostałem nagrodę za opiekę nad dziećmi. Dla mnie to było niesamowite osiągnięcie.
Swojsko jedzą
Trudno było ominąć stoisko z wiejskimi potrawami. Kusiło zapachami i przepysznie wyglądało. Można było się posilić chlebem ze smalcem i z serem smażonym, chlebem ze skwarkami. – Goście zjazdu mówili, że przyjechali między innymi skosztować naszego swojskiego chleba, który jest wypiekany w prawdziwym piecu chlebowym. Ludzie nawet suche skibki kupowali. Całe chleby też chcieli, ale absolutnie się nie godziliśmy – mówi ?elisława Kasperczak, członkini Zespołu Regionalnego.
Było 14 bochenków chleba, kilka misek smalcu, 16 misek sera smażonego, ogórki kiszone i mnóstwo serków kulanych, które sprzedały się w przeciągu 20 minut. Reszta sprzedała się w ciągu całego dnia. Zostało trochę kaszanki, salcesonu i polewki z maślanki z ziemniakami. Kupowali wszyscy, nie tylko przyjezdni, miastowi. – My, bukówczanie, sami kupowaliśmy nasze jedzenie. Córka zamówiła chleb ze smalcem, jakby go na co dzień nie miała – śmieją się Maria i Jan Śliwa, którzy są rodowitymi bukówczanami.
Sikawka konna
W pierwszym momencie nie wiedziałam, co się dzieje. Tutaj jakiś pożar, bieżnią mkną konie z jakimś dziwnym powozem, a na nim strażacy. Wielu widziało taki okaz pierwszy raz na oczy. Jak się później okazało, była to sikawka konna. Strażacy zatrzymali się przed pożarem i zaczęli pompać wodę. Mężczyźni gasili, a pani strażak biegła z dziurawym wiadrem pomóc. Po drodze pryskała obserwatorów, którzy nie wierzyli, że uda się taką sikawką ugasić pożar. Mylili się.
Pożar gasiła między innymi drużyna, która w 75r. zdobyła mistrzostwo powiatu.
– Bardzo zależało mi na ich zebraniu. Dziś są to osoby mające po 60 lat. Nie wszyscy nadają się do obsługi sikawki, bo do niej potrzeba naprawdę silnych mężczyzn. Ja już nie dałbym rady – mówi Cyryl Marcinek, wieloletni strażak bukówiecki.
Pomysł z sikawką konną był pana Ryszarda Lipowego, miejscowego strażaka. Została ona pożyczona z Dłużyny. Bukówczanie nie mają swojej. Obecnie jej pozostałości leżą na złomie u jednego ze strażaków. – Nie wiem, czemu tak się stało. Wtedy to jakoś nikt nie myślał o tym, żeby sikawkę zachować – mówi Cyryl Marcinek. Bukówieccy strażacy mają jednak nadzieję, że jeszcze uda się coś z niej wykrzesać. Będą próbowali.
Goście ze świata
Kto na zjazd przybył z najdalszego zakątka świata? Biskup Krzysztof Białasik, którego ojciec pochodzi z Bukówca. To on otrzymał puchar. - Bardzo się cieszę, że mogę z wami tu dziś być. Bóg chciał, żebym właśnie w tym czasie był w Polsce. Serdecznie dziękuję za zaproszenie – mówi do społeczności bukówieckiej biskup Białasik, który od 21 lat przebywa na misjach w Boliwii.
Razem z siostrą Grażyną, rodowitą bukówczanką, przyjechała siostra Grace z Tanzanii, która w Polsce jest od 6 miesięcy.
- Cieszę się, że bukówczanie myślą razem, robią razem, żyją razem i jednocześnie pamiętają o swojej historii. To coś bardzo cennego. Raduję się również z faktu, że wszystkie dzieci bukówieckie mogą chodzić do szkoły. U nas, w Tanzani, tego nie ma – piękną polszczyzną siostra Grace stara się pokazać różnice między dwoma państwami.
Głosy mieszkańców i sympatyków Bukówca
- Impreza godna Bukówca, na wysokim poziomie – deklamował ksiądz Bogdan Poniży. – Piękne jest to, że spotkało się tutaj tyle pokoleń, że mogą oni wspólnie dzielić się doświadczeniami. Jerzy Sierociuk, profesor z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, podkreślił, że „impreza ta wpisuje się w ciągłość historyczną - poszanowanie dla przeszłości, a jednocześnie ukazana jest teraźniejszość, codzienność z taką perspektywą przyszłościową”. Tomek Nowak jest pełen podziwu dla organizatorów, bo zrobić tak dużą imprezę to nie lada wyzwanie. – Wszystko dopięte na ostatni guzik, szkoła nie do poznania. Mamy XXI wiek w Bukówcu – mówiła Wioletta Nowak, która jeszcze kilka lat temu uczyła muzyki w tutejszej szkole.
Grażyna Haase jest bibliotekarką w Bukówcu. Pochodzi ze Święciechowy, ale ostatnie 10 lat spędziła z mężem w Niemczech. Dostrzegła wielkie podobieństwo do festynów organizowanych u naszych sąsiadów zza Odry. – Ten zjazd miał taki niemiecki porządek. Było widać bardzo duże zaangażowanie ludności wsi. Każdy wiedział dokładnie, co do niego należy. Wykonywał to z sercem, euforią. Dużo uczucia w to wkładał.
- Piękna była uroczystość odsłonięcia tablicy i wystawa fotografii. Siebie na zdjęciach nie znalazłam, ale swoją mamę tak. „Sokolik” nam się bardzo podobał. Oczywiście organizacja była świetna – mówią Maria i Jan Śliwa. Renata Apolinarska zaskoczona była zabawą wieńczącą imprezę. Było na niej bardzo dużo ludzi, w tym wielu przyjezdnych. Ścisk na parkiecie ogromny, ale zabawa przednia.
- Uważam, że impreza była zbyt krótka. Powinna trwać weekend. Było zbyt dużo atrakcji na jeden dzień. Wielu rzeczy nie zdążyłam zobaczyć. Wszystko za szybko się działo. – zaznacza Magda Kaprykowska, miejscowa przedszkolanka. - Ja podzieliłabym to na dwa dni, bo rodzina jak przyjeżdża z daleka, to raczej na dłużej niż na jeden dzień. Można byłoby podzielić imprezę na przykład na część oficjalną i festynową.
Wystawa fotografii
Właśnie z powodu napiętego programu organizatorzy umożliwili zwiedzanie wystawy fotografii dłużej. Miała ona być otwarta w niedzielę do godziny 18. Była do 20. Następnego dnia ludzie dzwonią do pani dyrektor, czy będą mieli jeszcze możliwość jej zobaczenia, bo wczoraj nie zdążyli. Więc niedzielna wystawa zmieniła się w poniedziałkową i znowu do wieczora byli ludzie. Ale jeszcze jest mało. Dlatego organizatorzy zjazdu postanowili, że wystawę przeniosą do salki katechetycznej, bo sala lekcyjna jest potrzebna do nauki. Czas jej trwania nie jest określony.
Na wystawie zaprezentowano 116 zdjęć. Jeszcze w niedzielę i poniedziałek ludzie donosili zdjęcia. Wystawa powiększyła się o kolejne 20 fotografii. Najstarsze pochodzą z 1900 roku, najmłodsze generalnie sprzed 1968r., kiedy czerwona szkoła była główną siedzibą.
A co działo się w niedzielę na samej wystawie? - Tam były dantejskie sceny. Ludzie płakali, poznawali się na fotografiach i przy fotografiach – mówi Zofia Dragan. Nauczycielka matematyki, współorganizatorka wystawy, Edyta Ordon-Grobecka dodaje: Stały przy mnie panie i jedna mówi do drugiej: Ty mnie pamiętasz? Spotkały się po latach. Bardzo się uradowały.
Spotkania wszelakie
Nie tylko na wystawie spotykali się ludzie z lat szkolnych. - Kiedy jeszcze z mężem byliśmy młodzi – wspomina ?elisława Kasperczak - i mieszkaliśmy na poddaszu dzisiejszego przedszkola, to lubił do nas przychodzić mały Jasiu. On był synem nauczycielki, która mieszkała na parterze. Jest zjazd, ja jestem na stoisku ze swojskimi potrawami, podchodzi mężczyzna i mówi: Ja nie wiem, czy pani mnie poznaje. A ja do niego: Jasiu! Bardzo się ucieszyliśmy oboje. I mówi mi, że teraz ma czasem wyrzuty, że tak często do nas przychodził... Myślę, że wszyscy bukówczanie byli zadowoleni, że mogli się spotkać, zobaczyć. Zostanie po tym trwały ślad, bo każdemu pozostaną wspomnienia, ale i nie tylko, bo zegar pozostanie, tablica.
Taki był też cel zjazdu. – Był on robiony po to, żeby ludzie się spotkali, żeby coś z tego wyniknęło. Nie dla samej satysfakcji organizatorów, tylko żeby ludzie porozmawiali z sobą, powspominali. ?eby odnowili kontakty. Ten cel zjazdu został osiągnięty – mówi Zofia Dragan.
Rzadko kto nie spotkał kogoś z lat szkolnych, swoich przyjaciół z dzieciństwa.
- Większość mojej klasy jest na miejscu, w Bukówcu. Tylko jedną koleżankę przyjezdną spotkałam. Usiadłyśmy przy kawce i przy serniku. Pogadałyśmy. Bardzo miło było się spotkać po latach. No i byli państwo Majorczyk ze swoimi dorosłymi dziećmi. To właśnie z nimi wychowywałam się jak z rodzeństwem. Zbychu, który mieszka w Poznaniu, mnie nie poznał. Tak mnie uściskał, że niedługo bym tchu nie złapała – wspomina Magda Kaprykowska. – Ja także spotkałam swoją koleżankę z klasy – mówi pani Renata Apolinarska. – A moja mama, która nie pochodzi z Bukówca, również spotkała tutaj kolegę z lat szkolnych. Można rzec, że nie był to tylko zjazd bukówczan.
Organizatorzy podkreślają, że zjazd nigdy nie miał być imprezą dochodową. - Nie chcieliśmy zarobić na tym. My chcieliśmy, żeby zjazd ten wydał jakieś owoce i już wydaje, bo się ludzie zjechali, bo się spotkali, bo się utożsamili z Bukówcem. Nie było pieniędzy na dodruk książki Stanisława Malepszaka o naszej wsi, już się te pieniądze znalazły. Dzięki zjazdowi. Takie są tego wymierne efekty – mówi Zofia Dragan.
Dobra organizacja
Liczne były głosy dotyczące rewelacyjnej organizacji. I pewnie każdy zdaje sobie sprawę, że zorganizowanie takiego zjazdu jest bardzo trudne i pracochłonne. Jak Bukówiec się do tego zabrał? Zacznijmy wszystko od początku.
Od 2000 roku działa w miejscowości komitet założony specjalnie na obchody 800-lecia wsi i 600-lecia szkolnictwa. Należy do niego około 20 osób, są to członkowie różnych bukówieckich organizacji. Komitet spotyka się raz na pół roku. Pomysł na zorganizowanie zjazdu wyszedł od pana Pawła Marcinka, bukówieckiego rzemieślnika, członka TG „Sokół”. Było to kilka lat temu (2001 lub 2002, nikt dokładnie nie pamięta). Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak ma ów zjazd wyglądać. Wiadomo było jedno – ma być to zlot bukantów z wszystkich stron świata. Pomysł świetny, ale członkowie komitetu zdawali sobie sprawę, ile to pracy będzie kosztowało. Kiedy zbliżały się obchody 100-lecia czerwonej szkoły, postanowili, że zjazd mógłby być połączony z tymi obchodami, bo do czerwonej szkoły wszyscy bukówczanie chodzili. Byłby to taki zjazd absolwentów. Przygotowania ruszyły w styczniu 2006r. Włączyły się wszystkie organizacje bukówieckie. Spotkania były zdecydowanie częstsze. Pod koniec maja koncepcja zjazdu była dopracowana. W wakacje powieszone zostały tablice na początkach miejscowości zapraszające wszystkich na zjazd.
Komitet Obchodów 800-lecia wsi Bukówiec Górny i 600-lecia szkolnictwa został stworzony po to, by zjednoczyć wszystkie miejscowe organizacje.- Jeżeli my połączymy się, to wtedy możemy mieć efekty działania, bo każdy w czymś się specjalizuje. Jak się robi dużą imprezę, to potrzeba i dużo ludzi, i pomysłów – mówi Zofia Dragan.
Zjazdu nie widziałam
Pomysłów było wiele, ludzie do pracy też się znaleźli. Zaangażowani byli członkowie bukówieckich organizacji, rada rodziców, nauczyciele, uczniowie. Oni nie mogli brać czynnego udziału w zjeździe. Byli odpowiedzialni za określone stanowisko i należycie wywiązywali się z pracy.
- Jak się pani podoba? – pytam Marię Kubiak, nauczycielkę języka polskiego w bukówieckiej szkole.
- Co ma mi się podobać? Mam wystawę i jej pilnuję. Nic nie widziałam. Córuniu, przecież my tu z Jurkiem Sowijakiem i Papieżową jesteśmy na zmianę. Jak się pracuje, to się niewiele widzi. Pamiętaj o tym. Jak chcesz coś widzieć, to musisz być wolnym strzelcem. O zjeździe nic ci nie powiem, ale mogę powiedzieć o wystawie. Bukówczanie robią mnóstwo pięknych rzeczy. Kobiety zwiedzające wystawę zachwycają się frywolitkami, bo się na tym znają, mniej lub bardziej. A wszyscy bardzo lubią rzeźbę. Chyba mniej umiemy oglądać obrazy, bo ludzie jakoś szybko przez nie przemykają.
Inna nauczycielka, Magda Drobnik prowadząca nauczanie indywidualne opiekowała się wystawą publikacji bukówczan. Przez cały czas trwania zjazdu nie wyszła ze szkoły.
- Na okrągło byli ludzie, ale to nie męczyło, a raczej cieszyło, że okazują oni zainteresowanie naszą szkołą i wystawą. I wszyscy byli zdziwieni, że tych publikacji jest aż tak dużo.
Każdy nauczyciel miał swoją funkcję, wielu bukówczan, tych małych, jak i dużych, zaangażowało się w organizację imprezy. Poświęcenie się opłacało. Zjazd się udał.
Pierwsze refleksje
Koło godziny 20 pani dyrektor odprowadziła ostatnich gości do samochodów. Ufff, wreszcie trochę wytchnienia. Usiadłyśmy w jej gabinecie. Pani dyrektor w ekspresowym tempie zebrała myśli. - Czuje się wewnętrzne zadowolenie. Dopisała pogoda, a przede wszystkim frekwencja. Przybyło tak dużo ludzi, że przerosło to moje oczekiwania. Ilu było uczestników? Tego pewnie nigdy dokładnie się nie dowiemy – z radością w oczach mówiła Zofia Dragan.
- Jestem wdzięczna lokalnym środkom masowego przekazu, że tak dobrze zadziałały, że tak dużo ludzi wiedziało o zjeździe. Internet się sprawdził. No i sami bukówczanie rozpropagowali tę imprezę. Wszystkim bardzo dziękuję.
Zofia Dragan cieszy się bardzo, że zjazd został zorganizowany razem, dzięki zaangażowaniu wszystkich organizacji. - Wspólne działanie – to jest przyszłość tego świata. Jeżeli wszyscy razem coś robimy i jesteśmy z tego zadowoleni, to wtedy ma to sens. Nie możemy się alienować, zamykać. Psychologowie obawiają się, że nastąpi zanik bezpośrednich relacji, co ma bardzo negatywny skutek dla psychiki. Musimy się spotykać i wspólnie działać. Jestem optymistą i mam nadzieję, że takie coś jest możliwe. Zjazd bukówczan jest tego przykładem.